Pewnie zastanawiasz się, co mam na myśli dając taki tytuł. Ma on dużo więcej wspólnego z rzeczywistością, niż mogłoby się wydawać 😉
Weekendowe popołudnie. Gotuję sobie obiad, a Dziubdziak bawi się obok na kocyku – trochę się bawi, trochę pomaga. Przypomniało mi się, że muszę jeszcze wyjąć warzywa z zamrażalnika. I tu zaczyna się kłopot. Bo Dziubdziak wymyślił sobie nową zabawę – chce się zamknąć w zamrażalniku. Miał wtedy fazę na zabawę w chowanego, a tu nagle pojawiła się okazja na taką „fajną” kryjówkę. Z racji tego, że był to jednak zamrażalnik, nie chciałam, żeby był długo otwarty, więc poprosiłam, żeby zamknął drzwi. Nie pomogło 😉 Tłumaczyłam, prosiłam – nic nie pomagało, a sytuacja stawała się coraz groźniejsza ;). Akurat byłam świeżo po przeczytaniu książki „Jak mówić, żeby maluchy nas słuchały” i przypomniałam sobie o jednym ze sposobów uspokojenia dziecka – zaakceptowaniu uczuć na piśmie. I właśnie, dlatego Dziubdziak dostał własną lodówkę! Zapytałam go, jaka ma być duża, ile narysujemy drzwi itp. Potem dodatkowo wycięłam ją z papieru i wycięłam drzwi, żeby mógł je zamykać i otwierać. Kryzys zażegnany 🙂
O co w tym chodzi?
Nawet jeśli dziecko jeszcze nie potrafi czytać, spisywanie uczuć i pragnień dziecka jest naprawdę pomocnym narzędziem. Dzięki temu możemy zaakceptować uczucia dziecka i pomóc zrozumieć fakt, że nie można mieć wszystkiego tu i teraz.
Ten sposób sprawdza się nam też, w momencie, kiedy Dziubdziak czegoś bardzo chce JUŻ. Wprawdzie wyprawy do sklepu do tego momentu, nie są jakimś problemem, ale czasem zdarza się, że Dziubdziak zobaczy, że inne dziecko bawi się jakąś fajną zabawką (o zgrozo, jeśli jest to czerwony samochód 😉 ) itp. Wtedy mamy naszą listę życzeń – wyjmuję kartkę – a jeśli akurat nie mam, mówię, że zapiszemy na naszej liście w domu, że chciałby mieć taki czerwony samochód. Sytuacja uratowana i wszyscy zadowoleni, a połowa rzeczy i tak później już nie jest ważna, bo za tydzień woli dostać coś innego.
Podobnie, jeśli nie ma czegoś w domu. W książce, akurat był podany przykład ciasteczka z czekoladą. Akurat nie było go w domu, więc tata wyciął koło z papieru i narysował na nim kropki, udające kawałki czekolady – pomogło 🙂
Najbardziej podoba mi się to, że to jest naprawdę proste. I jeśli nawet nie pomoże, to nie kosztuje też dużo pracy, więc warto spróbować. Może akurat TA sytuacja, jest tą, w której właśnie ta metoda się sprawdzi.
U nas sprawdziła się już kilka razy. Ostatnio nawet parę dni temu, kiedy robiąc porządek w portfelu, Dziubdziak dorwał dowód rejestracyjny samochodu. Szybko zrobiłam mu jego własny. Wybraliśmy samochód, z kolorowego papieru wycięłam prawo jazdy, ubezpieczenie. Złożyliśmy tak jak prawdziwy i problem z głowy 🙂